Często mylimy talent z pasją czy ambicją. Dlaczego nie zostałem artystą, społecznikiem czy pustelnikiem w Bieszczadach, mimo, że tego wszystkiego po kolei próbowałem?

Gdybym miał wskazać jakieś swoje najważniejsze odkrycie i sformułować na tej podstawie jakąś życiową mądrość, to byłaby to zasada podążania za talentem. Mam na myśli mocne strony zdefiniowane i badane przez Instytut Gallupa testem Clifton StrengthsFinder, ale też stojącą za tym całą psychologię pozytywną, która skupia się na konstruktywnych aspektach bycia sobą i wynikającym z tego dobrostanem.

W dzieciństwie podejrzewano mnie o różne talenty: artystyczne, sportowe, naukowe, społeczne, które pod wpływem nauczycieli i życiowych przewodników próbowałem jakoś poznawać i rozwijać. Jednak wszystkie zajęcia dodatkowe, w których bardzo chętnie uczestniczyłem, prowadziły wcześniej czy później do konfrontacji z nieuniknionym – rozczarowaniem. Z jakiegoś powodu każdy uzdolniony dzieciak, czym by się nie zainteresował, zachęcany jest do udziału w konkursach, zawodach i olimpiadach przedmiotowych. W konkurencji z rówieśnikami większość z nich doznaje zawodu, bo zwycięzca może być tylko jeden. Rozbudzanie i studzenie ambicji to nieprzyjemne doznanie, które mąci w głowie i pozbawia pewności siebie. Rozumiem to lepiej spoglądając na różne etapy swojego życia z dystansu wieku i doświadczenia. Często mylimy talent z pasją czy ambicją. Rywalizacja, chęć osiągnięcia, zdobycia uznania i dobrej oceny, porównywanie się z innymi powoduje, że również w dorosłej karierze startujemy i ścigamy się dyscyplinach, do których nie mamy wcale wyjątkowych predyspozycji.  

Kiedy w latach 90-tych instalowały się w Polsce pierwsze przedstawicielstwa zagranicznych koncernów, sprzedawałem im usługi marketingowe, dzięki którym mogły wejść na rynek. Po raz pierwszy zobaczyłem organizację w zachodnim stylu i hierarchię, na czele której stał country manager – według moich ówczesnych wyobrażeń człowiek posiadający krajową władzę i globalne połączenia. Tak wyobrażałem sobie zawodowy sukces. Szczerze przyznam, że kariera korporacyjna, której poświęciłem sporą część swojego życia nie była ścieżką dopasowaną do moich mocnych stron, raczej do ambicji, żeby nie powiedzieć – deficytów. Jako deficyt definiuję dzisiaj skłonność do porównywania się i rywalizowania z rówieśnikami, skłonność zdobywania kolejnych szczebli w hierarchii oraz związanych z nią atrybutów.

Zabawne, że trafiłem do biznesu jako “hipis w podartych spodniach”. Na pierwsze interview poszedłem w żakiecie pożyczonym od Najdroższej (unisex – taka moda lat 90-tych). Jako nastolatek marzyłem o muzyce, grałem w zespole rockowym i uczestniczyłem w rozmaitych przeglądach młodych talentów. Swoje pierwsze większe pieniądze – zarobione jeszcze na studiach – przeznaczyłem na profesjonalny instrument. Ta pasja towarzyszy mi do dzisiaj, jednak nie stała się moim zawodem.

Byłem też w międzyczasie społecznym aktywistą, prezesem klubu studenckiego, organizatorem manifestacji i akcji ulotkowych, wydawcą offowych czasopism i książek. W nastroju ogólnopolskiej depresji po stanie wojennym postanowiłem wynieść się na stałe w Bieszczady i tam prowadzić żywot człowieka poczciwego kontestując tzw. system. Przyszedł przełomowy dla mojego pokolenia rok 1989, system upadł a ja “załapałem się” na szereg okazji, które oferował wolny rynek.

Dlaczego nie zostałem artystą, społecznikiem czy pustelnikiem w Bieszczadach, mimo, że tego wszystkiego po kolei próbowałem? Jeden z moich TOP5 talentów Gallupa nazywa się STRATEGIC i dotyczy strategicznego myślenia. Mój świat to idee, fakty, liczby, procesy, które lubię rozumieć i układać sobie (i innym) w głowie.  INDIVIDUALIZATION i RELATOR to talenty społeczne, które sprawiają, że buduję specyficzne i pogłębione relacje. Może nie ma szału pod względem pierwszego wrażenia, ale jako długodystansowiec naprawdę zyskuję przy dłuższym poznaniu 😉 – nie znoszę networkingu i small talk, ale staram się dobrze poznać i zrozumieć ludzi, z którymi blisko pracuję. Dzięki SELF-ASSURANCE i SIGNIFICANCE z działu INFLUENCE (wywieranie wpływu) lubię podejmować wyzwania i samodzielne decyzje, realizować „zadania specjalne”. Polegam na swoim osądzie i lubię być widoczny. 

To dobry profil dla lidera, jak każdy inny zresztą zgodnie z ideą strengths based leadership, o której pewnie jeszcze napiszę. Pewność siebie i chęć przebywania “na świeczniku” były wyposażeniem na drogę, która zaprowadziła mnie w końcu do stanowiska CEO i “kierownika kraju”. Na tym zakończyłem swoją korporacyjną karierę, ale to nie koniec myślenia o własnym rozwoju czy realizacji zawodowych marzeń – w nowej roli nota bene ten sam test wykonany po latach pokazuje nieco inny wynik, to też ciekawy temat, do którego postaram się powrócić.

Na swoim pierwszym w życiu interview – mój wykładowca z uczelni polecił mnie do firmy doradztwa personalnego – dowiedziałem się, że konsultantem może być tylko osoba, która dorobiła się siwych włosów. Dzisiaj jestem pod tym względem gotowy 🙂 i z sympatią myślę o panu, który dość taktownie mnie wtedy spławił. Jednak to talent do strategicznego “kminienia” i pracy one to one robią ze mnie dobrego doradcę – i to jest moje prywatne odkrycie, dzięki któremu zaczynam kolejny rozdział jako dumny Younicorn i nieco mniej pewny siebie bloger …

Zainteresowanych tematyką mocnych stron zapraszam na swoje warsztaty: “Przywództwo oparte na mocnych stronach” i “Mocne strony i teoria talentów Gallupa dla HR”.